Iromir
Przybyłaś na tego bloga trochę niepewnie, nie wiedząc, czy
skomentować. Ale kiedy już zaczęłyśmy rozmawiać, uznałaś, że nie mogłabyś nie
dzielić się swoimi opiniami. Pamiętam żywo Twój pierwszy komentarz odnośnie
„estetyki kiczu” panującej na blogu. Nadal ją dostrzegasz? Myślisz, że moje
opowiadanie uległo wielkim zmianom?
Napisałaś, że jesteś najstarszą Czytelniczką bloga i nosisz
zdjęcie Vegety w portfelu, wciąż tam jest, czy może wnuczka już je
zastąpiła?
Nasza przygoda rozpoczęła się w kwietniu 2010, z dnia na
dzień przybierając na intensywności. Jak dojrzale pisałaś, jak ja Cię
podziwiałam za ten styl, lekki i wdzięczny, mimo że obie nie potrafiłyśmy w
krótki sposób wyrażać myśli.
Tak jak i ja lubiłaś łacinę. Uwielbiałam, gdy wtrącałaś
wszelkie powiedzenia, wielu nie znałam i musiałam je sprawdzić, co sprawiało,
że wciąż mogłam się dowiedzieć nowych rzeczy. Ancora imparo. I Ty właśnie mnie
uczyłaś, nie tylko łaciny. Dałaś mi wiele wartościowych lekcji.
Nawet nie wiem kiedy i jak, ale zaczęłyśmy wymieniać
e-maile. Iromir, ja Cię po prostu uwielbiałam. Byłaś dla mnie jak mentorka, tak
mi imponowało, że ja, totalny dzieciak, pogubiony i nieszczęśliwie zakochany,
ma kogoś takiego jak Ty – dorosłego, odpowiedzialnego, doświadczonego przez
życie. Stopniowo stawałaś się coraz bliższa. To chyba zasługa magicznych
wyznań, tych w księżycowe noce, gdy siedziałam do późna przy laptopie, aż wstawały poranne mgły. Albo tych
srebrzystych niteczek, co przemierzały pół Polski, żeby dotrzeć do drugiej
osoby. Były piękne, prawda? Obserwowałam je z wielkim uśmiechem, bo miałam Cię
obok. Internetowo, później listownie. Pamiętam jak chodziłam po sklepach, żeby
wybrać dla Ciebie najpiękniejszą kartkę. I padło na tą z motylami. Albo jak
przysłałaś mi magazyny Kawaii, czy te słodkie poczęstunki, rozpieszczałaś mnie
niczym własne dziecko! Do tej pory przechowuję magazyny, kartki od Ciebie,
teczki z bohaterami DB, wszystkie książeczki, drobiazgi, jakie dostałam,
listy...
Byłaś mi jak matka. Wiesz o tym. Ale Sylwek, jak to
Sylwek, emocjonalne dziecko, co przywiązuje się do każdego okruchu czułości,
nie mógł poradzić sobie po Twoim odejściu. Ależ byłam na Ciebie zła,
zrozpaczona, rozgoryczona i co tam jeszcze... Nie mogłam patrzeć na bloga, bo
to tutaj kiedyś się poznałyśmy.
Po czasie zaakceptowałam Twoją decyzję. Dojrzałam, Iromir.
Ty mnie tego nauczyłaś. I wybaczyłam Ci milczenie. Nie mam żalu. Kochałam Cię
jak dziecko. I nie wstydzę się tego napisać.
Wciąż mam coś z emocjonalnego dzieciaka, co? Ale czasami
trzeba coś napisać, otworzyć serce. My otwierałyśmy przed sobą własne serca.
Rozmowy, które prowadziłyśmy miały w sobie coś z magii, jakby wciągały do
innego świata, gdzie można być sobą. Ach, te godziny spędzone na mailach! To
czytanie listów po kilka razy! Cudowne...
Wrócę już do bloga.
„Strzeż się jednak, by dążąc do doskonałości nie przekroczyć
pewnego poziomu, w którym gimnastyka umysłowa będzie wymagała od niektórych
czytelników większego wysiłku, a nie tylko odczuwania emocji, bo wtedy ich
stracisz. Jesteś inteligentna, wiesz z pewnością co mam na myśli.”
Pamiętam tę radę jakbyś napisała to dziś. Zapadła mi głęboko
w pamięć. Mimo wszystko, nie mogłam pisać tak, jak dawniej. Zaczęłam iść w
innym kierunku, myślę, że przez to straciłam wielu Czytelników. Ale zyskałam
też innych, nowych. Wiesz, gdybym wciąż stała w miejscu, nie mogłabym się
rozwinąć. Teraz opowiadanie jest może bardziej skomplikowane i niejednoznaczne,
jednak mi to pasuje i grono ludzi też jest tego zdania. Ciekawe, co Ty byś na
to powiedziała? Jak oceniłabyś zmiany?
Twierdziłaś, że niemożliwe jest, abym pisała bloga na
studiach. A ja piszę go teraz, mając stałą pracę i szkołę w weekendy. Co
zabawne, piałam go również pracując dwa tygodnie 7-18 i dwa tygodnie 7-21.
Jakoś dawałam radę. Kwestia podejścia i mobilizacji.
Pisałaś wspaniałe, długie, merytoryczne komentarze. I nie
tylko merytoryczne. ;) Było w nich pełno emocji, mądrości, chaotycznych wtrąceń,
cudownych drobiażdżków, które poprawiały mi humor. Było w nich ciepło, dobroć i
taka jakaś Twoja maniera, której nie można opisać słowami. Po prostu taka...
iromirowa. :)
Dawałaś mi wiele cennych wskazówek, wypisywałaś błędy,
hamowałaś w moich dziwacznych zapędach pisarskich. Ale mimo wszystko byłaś
fanką wierszy i rozdziału „Tańcz, tańcz! Żyj, żyj!”. Później długo
dyskutowałyśmy o jego powstaniu, o moich emocjonalnych huśtawkach, o tym, jak
nie należy przekraczać pewnych granic.
„Och, Sylwku! Będę z Tobą tak długo, jak długo będziesz
pisać, czy tego chcesz, czy nie. Napisałaś, ze Sylwek to Ananke, a konieczność
sugeruje, ze nie ma się wyboru.” – Twoje słowa z 2010 roku. Chciałam, zawsze chciałam,
żebyś była. I tęskniłam, cholernie tęskniłam za Tobą, godzinami, tygodniami,
miesiącami, latami. I ta tęsknota nie zniknie. Bo nie można przestać tęsknić za
kimś, kogo kochało się w ten sposób. Nawet, jeśli coś się kończy...
... to coś się zaczyna, prawda?
Ilość komentarzy: 93
Ilość skomentowanych rozdziałów: 28
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz