środa, 7 listopada 2018

Demon



Rozdział powstał w 2009 roku, obecnie (w 2018) dokonałam lekkiej korekty i zmieniłam to i owo. Poniżej umieszczam też od razu komentarze. Patrząc na starą chronologię, był to rozdział 74.





Demon


Dwie krople krwi. Samotne. Rozmazane.
Padał deszcz. W innej rzeczywistości.
Nienawiść ostygła.

Ból. Tylko on mu pozostał. Jedyny przyjaciel. Bezlitosny. Był nawet wtedy, gdy inni go opuścili. Ojciec miał żyć wiecznie. Zawsze to powtarzał. Matka potakiwała. Chyba chciała nieskończonej młodości. Freezer wręcz dążył do nieśmiertelności, zabijał za nią, przeszukiwał kosmos, wydarłby ją każdemu, jeśli tylko miałby możliwość.
Nappa pewnego dnia opowiedział po pijaku o tym, jak znajdzie żonę. 
No, sobie ją wezmę, urodzi synów i tyle, będę miał nadal mnóstwo kobiet – twierdził, głośno rechocząc i wznosząc toasty.
Raditz miał plan znalezienia brata, który przeszedłby na ich stronę i pomógł w podbijaniu planet. Nie wątpił, że da radę go przekonać.
Oni wszyscy czegoś chcieli. Przeznaczenie zadecydowało inaczej. Śmierć przecięła nić życia. Odeszli niespełnieni.
A Vegeta? Co z jego pragnieniem doskonalenia się i panowania na własnej planecie? Co z jego podróżą kosmiczną i unicestwianiem przeciwników? Co z jego życiem? Co z wolnością?
Wolność.
Czy sam ją zabił? A może pomogli mu w tym ludzie? Zaplanował morderstwo czy zrobił to w afekcie? Żałował? Cofnąłby czas, gdyby mógł?
Powietrze było ciężkie. Gęste. Jak myśli.
Czerwony obraz. Krwawe trupy minionych lat. Rozmyte kontury.
Veegta chciał krzyczeć. Gdyby wierzył w duszę, poczułby jak wije się w jego ciele, skręca i dusi, pragnąc wyjść na zewnątrz.

Rozrywany przez wspomnienia. Upiory przeszłości.
Już go widział. Blisko. Przed oczami. Powietrze zamarzło. Świszczący chichot wypełnił czaszkę. A później krew zalała oczy. Karmazynowa mgła otuliła miękko, odsyłając w głąb umysłu.

***

Wyciągnął rękę. Ujrzał czerwoną przepaść. A może była czarna. Otchłań, która chciała go zgładzić. Zacharczał. Wypluł krew. Ból ustał. Ostrość powróciła. Ciemne odmęty znikły. Razem z nim.
Vegeta wstał. Otarł przegubem ręki posokę ściekającą z brody.
Ironiczny uśmieszek. Zegar wskazujący szesnastą. I perspektywa dobrej zabawy. Nie można zabijać ani dać się złapać. Należy wyrządzić jak najwięcej zła. Aż do północy. Był demonem, a demony robią to, na co mają ochotę.

***

Jako duch Vegeta nie był nawet przezroczysty. On po prostu nie istniał. Niewidzialny. Niezdolny do otwarcia ust. Z niedowierzaniem obserwujący swoją postać stojącą kilka metrów dalej.
Vegeta nie mógł uwierzyć w to, co widział.

Co, do cholery jasnej, się stało?!

Dlaczego opuścił własne ciało? I dlaczego był duchem?
~ Za dużo nienawiści.
~ Kto to powiedział?
Vegeta odwrócił głowę i zobaczył niewyraźną, mglistą postać. Zapewne kolejna ofiara demona, uwięziona w rozmytym opakowaniu. Ledwo widział zarysy jej ciała.
~ Kilka godzin temu wpadłam w szał. Wtedy duch przejął nade mną kontrolę.
~ Co to wszystko ma znaczyć?
~ Dziś Halloween.
~ Co?
~ Święto Zmarłych. Duchy mają prawo opuścić Zaświaty i pognębić tych gorszych ludzi.
~ Jak mam odzyskać swoje ciało?
~ O północy wszystko wróci do normy. A teraz radzę obserwować tę poczwarę. Ja zostałam zabita, więc nie mam już co robić. Uświadamiam tylko innych.
Po chwili znikła, przenikając przez ściany kapsuły.
Vegeta z konsternacją spoglądał na siebie. Czy to nie powinien być żart?
Jego postać przybrała obojętny wyraz twarzy. Ruszyła w kierunku wyjścia.
~ Hej, ty! Słyszysz mnie?! Nie udawaj, że nie, skurwysynu! Oddawaj moje ciało!
Wszelkiego rodzaju próby dotknięcia własnego ramienia kończyły się niepowodzeniem. Jako mgliste widmo Veegta nie miał szans na ingerowanie w ziemskie życie. Został biernym obserwatorem. Nie słyszanym i zapomnianym.

***

Vegeta wszedł do domu. Tak naprawdę był to Haru, Demon Tyfru. Idealnie naśladował prawdziwego Vegetę. Nawet kroki stawiał tak samo. Spojrzał ukradkiem w lustro. Nie miał pojęcia, gdzie mógłby znaleźć jakichś ludzi. Na korytarzu nie wisiały żadne zdjęcia.
Nie musiał jednak długo czekać. Białe drzwi – prawdopodobnie od łazienki – zostały otwarte i jego oczom ukazała się niebieskowłosa kobieta, niebezpiecznie mrużąca oczy.
– Trunks nadal w szkole – oznajmiła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Najwyraźniej żona. To ją widział jeszcze przed dokonaniem przemiany, kiedy kłócili się bez opamiętania. Kojarzył nawet, że miała na imię Bulma.
– Kiedy wróci? – zapytał lekko zirytowany, kopiując sposób mówienia Saiyanina.
– Skąd mam wiedzieć? – Bulma wyminęła go, wchodząc do jednego z pokoi.
Haru poszedł za nią. To samo zrobił Vegeta, mając naprawdę złe przeczucia.
– Mam ci coś do powiedzenia.
– Czyżbyś chciał łaskawie przeprosić za swoje dzisiejsze zachowanie? – zapytała z przekąsem kobieta.
– Nie – rzucił chłodno. – A może ty chcesz przeprosić za swoje?
– Udawanie idioty nic nie da. – Ziemianka sięgnęła po komórkę, najwyraźniej zamierzając odczytać esemesy. Uniosła brwi, nie patrząc w jego kierunku. – Więc czego w takim razie chcesz?
Na dokładną analizę życia księcia demonowi zabrakło czasu. Ale wiedział o kilku ważniejszych sprawach. Wgląd do wspomnień nie był prostym procesem, choć wykonalnym i korzystnym. Płacił za to dodatkowo w monetach zarabianych w Piekle, kiedy już wracał z misji dręczenia wybranych istot ziemskich. Znał najbardziej bolesną wiadomość, nie będącą zbyt podejrzaną…
– Lecę w kosmos – poinformował Bulmę z kpiącym uśmieszkiem. Tak, świetnie mu szło naśladowanie tego mężczyzny.



– Co?
Ta informacja odmieniła oblicze stojącej naprzeciwko kobiety. Szeroko otwarte oczy ukazały strach. Wyraźnie zbladła. Komórka wypadła z ręki, uderzając z hukiem o brązowe panele. Spojrzał na to z wyrazem politowania.
– Słyszałaś. Za dwa tygodnie – dodał, tym razem przyjmując na twarz maskę obojętności. Podziałało.
– O czym ty mówisz…? – Kobieta dopiero teraz zrozumiała powagę sytuacji. – Chyba nie chcesz mnie zostawić?
Czy istnieje coś piękniejszego niż ludzkie przerażenie? Haru kontynuował tak samo oschłym tonem:
– A do czego jesteś mi potrzebna?
Vegeta wiedział już, że ten cholerny demon miał zamiar doprowadzić do najgorszego. Próbował wszelkimi sposobami zranić Bulmę.
Vegeta spróbował go uderzyć albo chociaż dotknąć Bulmy. Nic z tego. Jego forma nie pozwalała na jakiekolwiek działania. Mógł tylko biernie obserwować. I słuchać.
– Znowu tchórzysz? – zapytała nagle Bulma, robiąc krok w stronę Haru.
~ Co niby oznacza to „znowu”? ~ pomyślał tymczasem prawdziwy Vegeta.
– Jestem znudzony ziemskim życiem. – Haru wykrzywił wargi w niezadowolonym grymasie, jakby zamierzając pokazać, że miał dość tej rozmowy. A przecież dręczenie ludzi było dla niego idealną rozrywką. Zawsze po czymś takim rodziny pozostawały skłócone na dłuższy czas, związki przestawały istnieć, zaś ludzie padający ofiarą demonów nie potrafili wytłumaczyć, że to nie oni mówili czy też robili te wszystkie paskudne rzeczy.
– Kłamstwo. – Bulma zrobiła kolejny krok w stronę męża. – Ty po prostu boisz się… poznać Brę.
– Nie chcę jej znać.
~ Zaraz cię uderzy, skurwielu.
Wargi Bulmy zadrżały. Twarde spojrzenie nadal jednak utkwiła w oczach Haru. Wierzyła w coś więcej, w możliwość porozumienia, w załagodzenie kłótni.

Kolejny krok. Jeszcze bliżej. Centymetry. Milimetry. Rozchyliła usta, zaczynając go całować.
Nie odpowiedział. Nie mrugnął. Nie zmienił oblicza. Obojętny, wręcz zimny, obserwujący ją z dziwnym błyskiem w oku, tak podobnym do tego na początku, jakby naprawdę nic go nie obchodziła.
~ Zabiję cię! ~ Vegeta kolejny raz spróbował uderzył demona. ~ Zobaczysz, pójdę do piekła albo nieba i cię dopadnę! Gdziekolwiek byś nie był.
– Skończyłaś? – zapytał ironicznie Haru, kiedy Bulma odsunęła się, zaskoczona brakiem odzewu.
– Co ci jest? Vegeta? – Chwyciła jego twarz w swoje dłonie. Wyglądała na prawdziwie poruszoną i niepewną. Saiyanin poczuł winę, mimo że to nie on był sprawcą całego zamieszania. Ale jednak w przeszłości potrafił potraktować ją z równym lekceważeniem i obojętnością. Dlatego teraz nawet nie przyszłoby jej do głowy, że ktoś zawładnął jego ciałem.
Tymczasem Haru złapał Bulmę za nadgarstki, a później odepchnął. Mocniej niż powinien. Upadła na podłogę, uderzając się głową o szafkę naprzeciwko. Poczuła paraliżujący ból z tyłu czaszki, oczy aż zaszły łzami.
– Posłuchaj. Nic dla mnie nie znaczyłaś. Interesująca była ta zabawa i udawanie, że jest inaczej. Tyle że to już nudne. Dwa tygodnie i odlatuję.
Wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Vegeta był równie zaskoczony i przerażony. Jak ten śmieć śmiał ją odepchnąć? Jak mógł zrobić jej krzywdę?
Vegeta zacisnął ręce w pięści. Energia w nim szalejąca nie mogła jednak znaleźć ujścia. Przykucnął przy Bulmie, chcąc sprawdzić, czy nie uderzyła się zbyt mocno, i usłyszał, że coś mówiła.
– Kłamiesz… – szepnęła. – Powiedz, że kłamiesz... – W oczach błysnęły łzy.
~ Kłamał ~ potwierdził cicho Vegeta, wiedząc, że i tak go nie usłyszy. Wyciągnął rękę, jakby chcąc dotknąć policzka Bulmy, lecz nadal pozostawał duchem.

***

– Cholera jasna, no!
– Znowu kłótnia? – zapytał Trunks, wchodząc do salonu.
– Co ty tu robisz? – Bulma szybko przetarła oczy palcami. – Po szkole miałeś iść na imprezę halloween’ową.
– Poszedłem trenować z tatą, bo tak byliśmy umówieni.... – mruknął Trunks. – Czemu tak krzyczałaś, mamo?
– Nieważne. – Bulma zapaliła papierosa. – Leć na imprezę, jeśli chcesz. Chociaż... nie, poczekaj. Mam prośbę.
Trunks kiwnął głową i otworzył lodówkę, wyciągając z niej napój chłodzący. Włosy miał spocone, na policzku świeże zadrapanie, koszulkę przy ramieniu podartą.
– Coś poważnego? – Chłopiec z trzaskiem otworzył puszkę gazowanego napoju, siadając na fotelu.
– Tak. Obiecaj mi coś.
Trunks uniósł lewą brew.
– Ale co?
– Obiecaj, że zostaniesz na Ziemi. – Bulma utkwiła w nim przenikliwe spojrzenie.
– No… ale czemu? – Chłopak odwrócił wzrok.
Bulma strzepała popiół do kubka po herbacie. Nie podeszła nawet do kredensu z popielniczką.
– Nie mów, że nie próbował cię namawiać – odpowiedziała, wzdychając. Zaciągnęła się mocniej papierosem.
– Tata poinformował już, że... eem... leci w kosmos? – Trunks zaczął strzelać palcami.
– Przestań – upomniała go Bulma. – Tak, Vegeta... on... – Nic więcej nie powiedziała, również odwracając wzrok. Zgasiła odruchowo niedopalonego papierosa. Nie chciała ponownie płakać. Jej humory w ciąży były nie do zniesienia. Raz miała ochotę zniszczyć wszystkie naczynia w kuchni, po chwili jednak pragnęła zgody z mężem. Po tym następowała melancholia i rozmyślanie o przyszłości.
– Mamo, ale to nie jest taki głupi pomysł, wiesz? – Trunks przerwał milczenie.
– Co masz na myśli?
– Nasz trening w kosmosie. – Chłopak dopił gazowany napój, odstawiając pustą puszkę na stolik. – Tata wspominał mi o tym, a ja nigdy jeszcze nie leciałem sta…
– Skończ – przerwała mu dość ostro. – Już raz przez to przechodziłam! Czy ty masz pojęcie, co to znaczy czekać? Trwać w niepewności… I to tylko dla jakiejś chorej zachcianki!
– Bez przesady – odpowiedział chłodno Trunks. – Ja naprawdę bardzo bym chciał.
– Jesteś taki sam jak ojciec!
– Jestem jego synem, więc pewnie dlatego – odparł trochę bezczelnie chłopak.
– Są ważniejsze rzeczy niż trening.
– Gdyby nie trening, nie bylibyśmy tak silni. A moc pozwala nam pokonać wrogów. Dzięki temu ta planeta istnieje… Bo jakby nie nasz trening, Buu by was wszystkich pozabijał.
– Wiem, ale możecie ćwiczyć w kapsule…
– Tutaj nie ma warunków – przerwał chłopak, wykrzywiając twarz w niezadowolonym grymasie. Bulma doskonale pamiętała do kogo należały te słowa.
– On po prostu nie chce widzieć Bry.
– Kogo?
– Twojej siostry. – Bulma dotknęła bezwiednie brzucha, siadając na kanapie naprzeciwko syna. – Tak ją nazwałam. Twój ojciec… On nie jest autorytetem. Ucieka, jak zawsze. Brakuje mu odpowiedzialności, ale ty nie powinieneś być taki…
– A niby jaki, co? – zapytał z irytacją Trunks, wciąż wbijając wzrok w podłogę. – Mam już dość waszych kłótni. Musicie od siebie odpocząć.
– Bra potrzebuje ojca.
– Tak? – Prychnął. – Ja też go potrzebuję, dlatego właśnie z nim lecę.
– Przypomnij sobie jak wyglądało twoje dzieciństwo! – Bulma popatrzyła na Trunksa, ale on nie odwzajemnił spojrzenia. – Brakowało ci Vegety, więc dlaczego pozwolisz na to, żeby twoja siostra przeżywała coś takiego?
– Będzie odporniejsza psychicznie.
– Trunks! Przestań natychmiast!
Chłopak wzruszył ramionami.
– O co ci znowu chodzi? To ty nie potrafisz się dostosować. Ja jakoś przeżyłem. Myślisz, że było fajnie? Nie było. Ale to przeszłość. A moja siostra przynajmniej pozna prawdziwe życie.
Bulma wstała z kanapy, kucając tuż przy Trunksie. Położyła ręce na oparciach fotela.
– Co takiego powiedział ci Vegeta, że wyraziłeś zgodę na wylot?
Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Trunksa, aby mieć pewność, że były to bardzo nieprzyjemne słowa. Słowa, których nie powtórzyłby nigdy.
– Lecimy za dwa tygodnie, bo tyle potrwają przygotowania. – Chłopiec odwrócił wzrok. – Paliwo załatwi nam dziadek. Trzeba wymyślić jakieś usprawiedliwienie na moją nieobecność w szkole.
– Rób, co chcesz. – Bulma opadła na kanapę. – Przecież jesteś odpowiedzialny. – Wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa, odpalając go drżącą ręką. Szary dym wypełnił pomieszczenie.
– Mamo, daj już spokój. – Trunks wstał. Podszedł do drzwi. – Po co to całe przedstawienie? I tak polecimy. Bez sensu się obrażać.
– Jasne. Lećcie. Zostawcie nas same… Miłość w ogóle nie istnieje. – Bulma zamknęła oczy. Sytuacja ją przerosła. Co miała powiedzieć synowi, dziewięciolatkowi zaledwie? Jak wytłumaczyć, że zachowanie ojca nie było odpowiednie? Jak go zatrzymać? Jak mogła wpłynąć na Vegetę?
– Nie dramatyzuj, mamo, to tylko pół roku. Albo rok. – Trunks położył rękę na klamce, odwracając się tyłem.
– Rok? Super, po prostu super – mruknęła Bulma, nie otwierając oczu. Czuła wzbierające do oczu łzy. Nie miała już siły do kłótni z synem, nie dzisiaj. Pozostały dwa tygodnie, żeby jakoś ich przekonać, odwieść od postanowienia. Jutro na pewno coś wymyśli. 
– Wrócimy.

  ***

Vegeta potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba jeszcze nigdy nie czuł tak silnej tęsknoty. Bulma była tuż obok, a nie mógł jej nawet dotknąć. Przemówić. Zostać zauważonym.
Daleka bliskość. Co za absurd.
I ten Trunks, który wyszedł z pustką w oczach. A więc naprawdę miał zniszczone dzieciństwo. Vegeta nie był kimś, kto chciał dobra swojego dziecka tylko dlatego, że w przeszłości sam doświadczył zła. On nigdy nad tym nie rozmyślał. Teraz jednak dotarła do niego prawda. Nie zaznał miłości, więc jej nie posiadał. Musiał wszystkiego uczyć się od Bulmy. W tej dziedzinie nie był zbyt pojętnym uczniem. Wiedział jednak, czego nie mówić. Podszywający się pod niego demon również to wiedział, więc mówił.
~ Wszystko spieprzył, a ja będę  musiał naprawiać.
Słowa jeszcze pływały w martwym powietrzu.
„Myślisz, że było fajnie? Nie było.”
Trunks zazwyczaj tylko zgrywał twardziela. Kochał go tak bardzo, że Vegeta poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca. Rozmowa demona z jego synem w całości ukazała to, czego do tej pory próbował nie dostrzegać.

***

Trunks położył się na łóżku. Utkwił wzrok w suficie. Powinien zadzwonić i powiadomić kolegów, że nie przyjdzie na imprezę halloween’ową. Nie miał ochoty na zabawę. Wspomnienia spotkania z ojcem w kapsule znowu zaczęły napływać do umysłu.

– No ale... co z mamą…?
– Interesuje cię to?
– A ciebie nie, tato?
– Nie.

„Przestań” – skarcił się w duchu. Nie powinien przypominać sobie tej rozmowy. Tych bolesnych fragmentów. Zawsze uważał pozostawanie ojca na Ziemi za coś dobrego, prawidłowego. Matka powtarzała mu, jak bardzo ważne było, że z nimi został. I że dawniej nie miał odwagi trwać przy nich tak długo. Tymczasem ojciec ponownie postanowił odlecieć. I to w dodatku razem z nim.

– Jeśli się wahasz, nie jesteś godny miana mojego syna.
– Ale ja… ja przecież nie…  Dobrze. Polecę.

Głupie. I lekkomyślne.

– Twój ojciec… On nie jest autorytetem. Ucieka, jak zawsze. Brakuje mu odpowiedzialności, ale ty nie powinieneś być taki…
– A niby jaki, co?

Właśnie. Jaki powinien być?

– Nigdy ci tego nie mówiłem, ale jesteś zbyt słaby. Za wolno pracujesz. Wszystkie moje pochwały były tylko próbą wzbudzenia w tobie ducha wojownika. To nie było dobre rozumowanie. Ty po prostu się nie nadajesz.

Chyba nigdy nie słyszał tak wielu zdań podczas treningu. Takich zdań. I jakie znowu pochwały? Kiedy ojciec go chwalił? Chyba nie miał na myśli momentów, gdy mówił „nieźle”, „całkiem nieźle” czy „dość dobrze”?
– Szlag. – Trunks uderzył pięścią w ścianę, robiąc w niej dziurę. Ze złości poprawił kolejny raz, a później znowu i znowu, aż tuż nad łóżkiem zobaczył sześć dużych wgnieceń. Z irytacją wstał, marząc o spotkaniu z Gotenem, poleceniu gdzieś daleko, byle tylko opuścić dom...
Podszedł do okna, przez chwilę walcząc ze sobą, bo tak bardzo chciał iść, a jednocześnie nie zamierzał okazywać swoich słabości. Jeśli powiedziałby Gotenowi, że odlatuje, mógł przypadkowo wygadać całą rozmowę z ojcem. I usłyszeć pytanie „dlaczego chcecie lecieć?”. A na to nie potrafił odpowiedzieć.
Zacisnął zęby.

– Może w kosmosie wreszcie opanujesz w miarę znośny poziom. A jeśli nie, to przestanę cię szkolić. Zrozumiałeś?
– Tak.

Sam nie wiedział, czy zrozumiał. Naprawdę był taki słaby? Naprawdę był nikim? Czy wylot w kosmos pomoże?
Trunks nie miał pewności, czy potrafił opanować technikę tak, jak tego chciał ojciec. I czy warto w ogóle próbować być lepszym, skoro dotychczasowe wysiłki niczego nie przyniosły. A może jednak powinien zostać na Ziemi, na przekór ojcu?
Wiedział jednak, że jakiegokolwiek wyboru dokona, nie będzie on dobry.  

***

Haru był znudzony. Nie miał pomysłów, jak bardziej skłócić tę rodzinę, więc trenował w kapsule. Zawsze marzył o nieskończonej sile. Teraz miał okazję być jej posiadaczem. Nie budziło wątpliwości, że ciało, które tymczasowo zajmował, należało do najsilniejszej istoty, jaką znał.
Zegar wskazywał dwudziestą drugą pięćdziesiąt.
Nadszedł czas na pożegnalny akcent. Haru dobrze wiedział, że kilka niemiłych słów potrafiło wszystko zniszczyć. Miał na to ponad godzinę. Zaplanował naprawdę ciekawe przedstawienie.
Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że zegar był zepsuty i za dziesięć minut wybije północ.
Wkroczył do domu. Światła były już pogaszone. Postanowił „zwabić” domowników w nietypowy sposób.
Otworzył pierwszą szafkę i wyjął z niej półkę, na której stały naczynia. Bez wahania rzucił nią o podłogę, wywołując głośny huk. Trzaski tłuczonych szklanek przywiodły jego rodzinę.
Pierwszy wpadł Trunks.
– Tata…! – krzyknął przejęty. – Co ty tu robisz?
– Te półki same zleciały. – Wzruszył ramionami Haru. Wiedział, że Vegeta też tak robił.
– Co wy wyprawiacie o tej godzinie? – Nadeszła i Bulma.
– Po co tu przyszliście? – zapytał złowrogo Haru, doskonale udając, że to zamieszanie nie miało ich tutaj przyciągnąć.
Syn i matka wymienili zdezorientowane spojrzenia.
– To przecież mój dom, o co ci chodzi? – Pierwsza odzyskała głos Bulma, rozbudzona już pomimo snu, jaki przed chwilą zażywała. – Masz zamiar znowu prowokować kłótnię?
– Nie – warknął Vegeta. – Mam zamiar przestać udawać.
– To przestań. – Kobieta rozłożyła ręce, zaciskając usta. – Proszę bardzo.
– Nie chcę tego dzieciaka – wskazał na jej brzuch. – Tak jak nie chciałem tego – kiwnął głową w kierunku syna.
– Trunks, zostaw nas samych – rozkazała twardo Bulma.
– Nie. – Chłopak był równie stanowczy. Zbladł tylko nieco, ale nie spuścił wzroku.
– Próbujesz go chronić przed prawdą? – zakpił Haru.
Kobieta pozostała opanowana.
– Wiesz co ci powiem? Nie zabierzesz go ze sobą. Leć w ten cholerny kosmos, ale Trunks zostaje ze mną.
Wymienili spojrzenia. W oczach Haru błyszczały ironiczne ogniki, zaś Bulma była jednocześnie przejęta i wściekła.
– Niech będzie. Nie wiem, czego oczekiwałem. I tak byłby zwykłą kulą u nogi. Jesteście tylko słabymi ludźmi. A ja nienawidzę słabości.
– A ty kim niby jesteś, co?! – wrzasnęła Bulma. – Po prostu się wynoś, skoro tak bardzo nas nienawidzisz!

***

Północ.
Żadnego bólu. Żadnej krwi. Zamiana dokonana w jednej chwili. Vegetę ogarnęło nagłe ciepło. Wreszcie coś czuł. I widział wyraźnie. Był we własnym ciele. W końcu! Haru zmieniony w ducha został odesłany do Piekła. Koszmar, który powinien ulec zakończeniu, właśnie się zaczął.
Vegeta nie był zdolny nic powiedzieć. Nie wiedział, co robić. Wciąż oszołomiony całą sytuacją. Wyrwany z mgły.
– Co tak stoisz?! – krzyczała dalej Bulma. – Nie chcę cię więcej widzieć!
Saiyanin patrzył na nią bez słowa. Czuł ciężar przygniatający serce. Czy powinien powiedzieć o duchu, który przejął kontrolę nad jego ciałem? Jak to zrobić? Czy mu uwierzą? Czy może uznają, że to wymówka, bo postanowił jednak zostać? Jak mógł uratować to, co umierało? Czy szczęście można reanimować? Na pewno można. Lecz on nie potrafił. Byłby zmuszony przeprosić.
– Nie musiałeś ze mną trenować – odezwał się nagle Trunks. Blady, ale nie załamany. Patrzący na Vegetę z podniesioną głową, z chłodem w oczach maskującym prawdziwe emocje. – Nie potrzebowałem... żebyś udawał...
On zaakceptował brak miłości. Zaakceptował śmierć tego, do czego dążył.
Dlaczego Vegeta nie potrafił walczyć o życie?! Dlaczego pozwalał umierać uczuciom?
Chyba nie był aż tak okrutny, prawda? Czyżby zachowywał się tak, jak ten demon?
Spojrzał w oczy swojego syna.
– Podejdź do mnie.
– Vegeta, jeśli coś mu zrobisz, to przysięgam, że cię zabiję – powiedziała zimno Bulma.
– Po co? – Trunks odruchowo zrobił krok do tyłu.  
Vegeta pomyślał, że niedługo umrze. Tak było łatwiej.
Podszedł powoli, kładąc swoją rękę na głowie Trunksa. Poczochrał mu włosy. Nigdy tego nie robił. To całkiem przyjemne uczucie.
– Musisz o czymś wiedzieć – powiedział cicho.
Przyklęknął na jedno kolano i objął go w męskim uścisku. Poprzednim razem nie uczynił tego właściwie. Trunks zamarł, stojąc sztywno. Cały spięty i przygotowany na najgorsze.
– Co robisz?
Vegeta puścił go i trochę się odsunął. Ich oczy były teraz na tym samym poziomie.
– Nie wierz słowom. One nic nie zmieniają.
Trunks tylko na niego patrzył.
– Myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz?
– Ja... – Chłopak spuścił wzrok. – Ja nie…
Vegeta kontynuował:
– Pamiętasz walkę z Majin Buu? Opowiadałem ci, jak Babidi zawładnął moim umysłem.
– Pamiętam… – mruknął słabo Trunks.
– To samo spotkało mnie dzisiaj, ale nie potrafiłem tego opanować – wyznał Vegeta, a wtedy chłopak podniósł wzrok i zrozumiał, że wszystkie słowa były nieprawdą.
– Ale… tato…
Uczucia istniały. Możliwym było ocalenie szczęścia.
Trunks oparł swoją głowę na ramieniu Vegety, a ten poklepał go lekko po plecach. Chociaż w ten sposób mógł mu przekazać pozytywne emocje. Dać coś więcej.



– Wszystko, co słyszałeś... to były kłamstwa. Ten demon mówił to, czego ja bym nigdy nie powiedział.
Po chwili Trunks podniósł głowę. Vegeta wstał. 
– Jak zwykle nie potrafisz powiedzieć „przepraszam” – skomentowała Bulma, kręcąc głową.
Vegeta odwrócił się do niej.
– Nie widzę takiej potrzeby. To tylko słowo. – Popatrzył na nią jednak inaczej, jakby z poczuciem winy za to, czego był świadkiem. – Wszystko u was... w porządku? – zapytał cicho, przerzucając spojrzenie na jej brzuch.
– Tak.
– Widziałem, jak ten pieprzony demon… – Zacisnął pięści. – Gdybym mógł go dopaść…
– Już dobrze. – Bulma posłała mu lekki uśmiech. – Powiedz mi lepiej, czemu ten demon był tak okrutny?
– Bo to demon. – Vegeta wzruszył ramionami. – Jak go spotkam, to zamorduję.
– To mi nic nie wyjaśnia. – Bulma stała już obok niego. – Kiedy on cię… opętał?
– Dziś przed południem – odrzekł Vegeta. Zdziwiło go, że mu wierzyła. Podobnie jak Trunks. Zdał sobie sprawę, że oni po prostu potrzebowali mu wybaczyć. Chcieli, żeby nadal tutaj był, żeby nie odchodził.
– Trunks… czy mógłbyś zostawić nas samych?
– A po co?
– Chciałabym pocałować twojego tatę. – Bulma posłała Vegecie uśmiech, jakby mówiąc „muszę sprawdzić, czy to na pewno ty”.
– Spoko, jestem uodporniony – odparł Trunks.
– Ale jego będzie to krępować... No i może być zawstydzony.
– Zamilcz – mruknął Saiyanin. Wiedziała, jak nie znosił, gdy gadała przy ich synu o uczuciach.
– Zamknę oczy.
– Trunks – powiedzieli jednocześnie Vegeta i Bulma.
– No dobra, dobra. Idę już, idę.
– Vegeta, czy zdajesz sobie sprawę, że przez te nerwy nasze dziecko może mieć zaburzenia?
– Nie.
– W takim razie powinieneś o tym wiedzieć i mi to wynagrodzić.
– Mieliśmy się całować, a nie gadać.
– Dobrze, ale później…
Bulma nie dokończyła. Vegeta delikatnie uniósł jej brodę i pocałował. Z pewnym wahaniem dotknął brzucha żony palcami, przykładając do niego całą rękę.
– Z Brą na pewno dobrze? – wyszeptał.
– Tak. – Bulma położyła swoją dłoń na ręce Vegety i rozpoczęła kolejny pocałunek.
  


  





Wyjaśnienia pisane w 2009:

Musiał być happy end, bo nie chciałam takiej sytuacji jak z Wesołym Miasteczkiem, kiedy nie dokończyłam danego wątku.
Korekta została dokonana. Dziękuję Iromir za wskazanie tych trzech nieszczęsnych błędów :). A przy okazji sama znalazłam jeszcze kilka ;D

EDIT z 2018: 
Wszystkie odstępy zniknęły, mimo że spędziłam nad tym sporo czasu. Nie wiem, dlaczego. 
Piszcie, jeśli znajdziecie błędy. :) 









Demon

Rozdział powstał w 2009 roku, obecnie (w 2018) dokonałam lekkiej korekty i zmieniłam to i owo. Poniżej umieszczam też od razu komentarze....