Rozdział powstał w 2009 roku, obecnie (w 2018) dokonałam lekkiej korekty i zmieniłam to i owo. Poniżej umieszczam też od razu komentarze. Patrząc na starą chronologię, był to rozdział 74.
Demon
Dwie krople krwi. Samotne. Rozmazane.
Padał deszcz. W innej rzeczywistości.
Nienawiść ostygła.
Ból. Tylko on mu pozostał. Jedyny przyjaciel. Bezlitosny. Był nawet
wtedy, gdy inni go opuścili. Ojciec miał żyć wiecznie. Zawsze to powtarzał.
Matka potakiwała. Chyba chciała nieskończonej młodości. Freezer wręcz dążył do
nieśmiertelności, zabijał za nią, przeszukiwał kosmos, wydarłby ją każdemu,
jeśli tylko miałby możliwość.
Nappa pewnego dnia opowiedział po pijaku o tym, jak znajdzie żonę.
No, sobie ją wezmę, urodzi synów i tyle, będę miał nadal mnóstwo
kobiet – twierdził, głośno rechocząc i wznosząc toasty.
Raditz miał plan znalezienia brata, który przeszedłby na ich stronę i
pomógł w podbijaniu planet. Nie wątpił, że da radę go przekonać.
Oni wszyscy czegoś chcieli. Przeznaczenie zadecydowało inaczej. Śmierć
przecięła nić życia. Odeszli niespełnieni.
A Vegeta? Co z jego pragnieniem doskonalenia się i panowania na własnej
planecie? Co z jego podróżą kosmiczną i unicestwianiem przeciwników? Co z jego
życiem? Co z wolnością?
Wolność.
Czy sam ją zabił? A może pomogli mu w tym ludzie? Zaplanował morderstwo
czy zrobił to w afekcie? Żałował? Cofnąłby czas, gdyby mógł?
Powietrze było ciężkie. Gęste. Jak myśli.
Czerwony obraz. Krwawe trupy minionych lat. Rozmyte kontury.
Veegta chciał krzyczeć. Gdyby wierzył w duszę, poczułby jak wije się w
jego ciele, skręca i dusi, pragnąc wyjść na zewnątrz.
Rozrywany przez wspomnienia. Upiory przeszłości.
Już go widział. Blisko. Przed oczami. Powietrze zamarzło. Świszczący
chichot wypełnił czaszkę. A później krew zalała oczy. Karmazynowa mgła otuliła
miękko, odsyłając w głąb umysłu.
***
Wyciągnął rękę. Ujrzał czerwoną przepaść. A może była czarna. Otchłań,
która chciała go zgładzić. Zacharczał. Wypluł krew. Ból ustał. Ostrość
powróciła. Ciemne odmęty znikły. Razem z nim.
Vegeta wstał. Otarł przegubem ręki posokę ściekającą z brody.
Ironiczny uśmieszek. Zegar wskazujący szesnastą. I perspektywa dobrej
zabawy. Nie można zabijać ani dać się złapać. Należy wyrządzić jak najwięcej
zła. Aż do północy. Był demonem, a demony robią to, na co mają ochotę.
***
Jako duch Vegeta nie był nawet przezroczysty. On po prostu nie istniał.
Niewidzialny. Niezdolny do otwarcia ust. Z niedowierzaniem obserwujący swoją
postać stojącą kilka metrów dalej.
Vegeta nie mógł uwierzyć w to, co widział.
Co, do cholery jasnej, się stało?!
Dlaczego opuścił własne ciało? I dlaczego był duchem?
~ Za dużo nienawiści.
~ Kto to powiedział?
Vegeta odwrócił głowę i zobaczył niewyraźną, mglistą postać. Zapewne
kolejna ofiara demona, uwięziona w rozmytym opakowaniu. Ledwo widział zarysy
jej ciała.
~ Kilka godzin temu wpadłam w szał. Wtedy duch przejął nade mną
kontrolę.
~ Co to wszystko ma znaczyć?
~ Dziś Halloween.
~ Co?
~ Święto Zmarłych. Duchy mają prawo opuścić Zaświaty i pognębić tych
gorszych ludzi.
~ Jak mam odzyskać swoje ciało?
~ O północy wszystko wróci do normy. A teraz radzę obserwować tę
poczwarę. Ja zostałam zabita, więc nie mam już co robić. Uświadamiam tylko
innych.
Po chwili znikła, przenikając przez ściany kapsuły.
Vegeta z konsternacją spoglądał na siebie. Czy to nie powinien być
żart?
Jego postać przybrała obojętny wyraz twarzy. Ruszyła w kierunku wyjścia.
~ Hej, ty! Słyszysz mnie?! Nie udawaj, że nie, skurwysynu! Oddawaj
moje ciało!
Wszelkiego rodzaju próby dotknięcia własnego ramienia kończyły się
niepowodzeniem. Jako mgliste widmo Veegta nie miał szans na ingerowanie w
ziemskie życie. Został biernym obserwatorem. Nie słyszanym i zapomnianym.
***
Vegeta wszedł do domu. Tak naprawdę był to Haru, Demon Tyfru.
Idealnie naśladował prawdziwego Vegetę. Nawet kroki stawiał tak samo. Spojrzał
ukradkiem w lustro. Nie miał pojęcia, gdzie mógłby znaleźć jakichś ludzi. Na
korytarzu nie wisiały żadne zdjęcia.
Nie musiał jednak długo czekać. Białe drzwi – prawdopodobnie od łazienki
– zostały otwarte i jego oczom ukazała się niebieskowłosa kobieta,
niebezpiecznie mrużąca oczy.
– Trunks nadal w szkole – oznajmiła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Najwyraźniej żona. To ją widział jeszcze przed dokonaniem przemiany, kiedy
kłócili się bez opamiętania. Kojarzył nawet, że miała na imię Bulma.
– Kiedy wróci? – zapytał lekko zirytowany, kopiując sposób mówienia
Saiyanina.
– Skąd mam wiedzieć? – Bulma wyminęła go, wchodząc do jednego z pokoi.
Haru poszedł za nią. To samo zrobił Vegeta, mając naprawdę złe
przeczucia.
– Mam ci coś do powiedzenia.
– Czyżbyś chciał łaskawie przeprosić za swoje dzisiejsze zachowanie? –
zapytała z przekąsem kobieta.
– Nie – rzucił chłodno. – A może ty chcesz przeprosić za swoje?
– Udawanie idioty nic nie da. – Ziemianka sięgnęła po komórkę, najwyraźniej
zamierzając odczytać esemesy. Uniosła brwi, nie patrząc w jego kierunku. – Więc
czego w takim razie chcesz?
Na dokładną analizę życia księcia demonowi zabrakło czasu. Ale wiedział o
kilku ważniejszych sprawach. Wgląd do wspomnień nie był prostym procesem, choć
wykonalnym i korzystnym. Płacił za to dodatkowo w monetach zarabianych w
Piekle, kiedy już wracał z misji dręczenia wybranych istot ziemskich. Znał
najbardziej bolesną wiadomość, nie będącą zbyt podejrzaną…
– Lecę w kosmos – poinformował Bulmę z kpiącym uśmieszkiem. Tak, świetnie
mu szło naśladowanie tego mężczyzny.
– Co?
Ta informacja odmieniła oblicze stojącej naprzeciwko kobiety. Szeroko
otwarte oczy ukazały strach. Wyraźnie zbladła. Komórka wypadła z ręki,
uderzając z hukiem o brązowe panele. Spojrzał na to z wyrazem politowania.
– Słyszałaś. Za dwa tygodnie – dodał, tym razem przyjmując na twarz maskę
obojętności. Podziałało.
– O czym ty mówisz…? – Kobieta dopiero teraz zrozumiała powagę sytuacji.
– Chyba nie chcesz mnie zostawić?
Czy istnieje coś piękniejszego niż ludzkie przerażenie? Haru kontynuował
tak samo oschłym tonem:
– A do czego jesteś mi potrzebna?
Vegeta wiedział już, że ten cholerny demon miał zamiar doprowadzić do
najgorszego. Próbował wszelkimi sposobami zranić Bulmę.
Vegeta spróbował go uderzyć albo chociaż dotknąć Bulmy. Nic z tego. Jego
forma nie pozwalała na jakiekolwiek działania. Mógł tylko biernie obserwować. I
słuchać.
– Znowu tchórzysz? – zapytała nagle Bulma, robiąc krok w stronę Haru.
~ Co niby oznacza to „znowu”? ~ pomyślał tymczasem prawdziwy Vegeta.
– Jestem znudzony ziemskim życiem. – Haru wykrzywił wargi w
niezadowolonym grymasie, jakby zamierzając pokazać, że miał dość tej rozmowy. A
przecież dręczenie ludzi było dla niego idealną rozrywką. Zawsze po czymś takim
rodziny pozostawały skłócone na dłuższy czas, związki przestawały istnieć, zaś
ludzie padający ofiarą demonów nie potrafili wytłumaczyć, że to nie oni mówili
czy też robili te wszystkie paskudne rzeczy.
– Kłamstwo. – Bulma zrobiła kolejny krok w stronę męża. – Ty po
prostu boisz się… poznać Brę.
– Nie chcę jej znać.
~ Zaraz cię uderzy, skurwielu.
Wargi Bulmy zadrżały. Twarde spojrzenie nadal jednak utkwiła w oczach Haru. Wierzyła w coś więcej, w
możliwość porozumienia, w załagodzenie kłótni.
Kolejny krok. Jeszcze bliżej. Centymetry. Milimetry. Rozchyliła usta,
zaczynając go całować.
Nie odpowiedział. Nie mrugnął. Nie zmienił oblicza. Obojętny, wręcz
zimny, obserwujący ją z dziwnym błyskiem w oku, tak podobnym do tego na
początku, jakby naprawdę nic go nie obchodziła.
~ Zabiję cię! ~ Vegeta
kolejny raz spróbował uderzył demona. ~ Zobaczysz, pójdę do piekła albo
nieba i cię dopadnę! Gdziekolwiek byś nie był.
– Skończyłaś? – zapytał ironicznie Haru, kiedy Bulma odsunęła się,
zaskoczona brakiem odzewu.
– Co ci jest? Vegeta? – Chwyciła jego twarz w swoje dłonie. Wyglądała na
prawdziwie poruszoną i niepewną. Saiyanin poczuł winę, mimo że to nie on był
sprawcą całego zamieszania. Ale jednak w przeszłości potrafił potraktować ją z
równym lekceważeniem i obojętnością. Dlatego teraz nawet nie przyszłoby jej do
głowy, że ktoś zawładnął jego ciałem.
Tymczasem Haru złapał Bulmę za nadgarstki, a później odepchnął. Mocniej
niż powinien. Upadła na podłogę, uderzając się głową o szafkę naprzeciwko.
Poczuła paraliżujący ból z tyłu czaszki, oczy aż zaszły łzami.
– Posłuchaj. Nic dla mnie nie znaczyłaś. Interesująca była ta zabawa i
udawanie, że jest inaczej. Tyle że to już nudne. Dwa tygodnie i odlatuję.
Wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą. Vegeta był równie zaskoczony i
przerażony. Jak ten śmieć śmiał ją odepchnąć? Jak mógł zrobić jej krzywdę?
Vegeta zacisnął ręce w pięści. Energia w nim szalejąca nie mogła jednak
znaleźć ujścia. Przykucnął przy Bulmie, chcąc sprawdzić, czy nie uderzyła się
zbyt mocno, i usłyszał, że coś mówiła.
– Kłamiesz… – szepnęła. – Powiedz, że kłamiesz... – W oczach błysnęły
łzy.
~ Kłamał ~ potwierdził cicho Vegeta, wiedząc, że i tak go nie
usłyszy. Wyciągnął rękę, jakby chcąc dotknąć policzka Bulmy, lecz nadal
pozostawał duchem.
***
– Cholera jasna, no!
– Znowu kłótnia? – zapytał Trunks, wchodząc do salonu.
– Co ty tu robisz? – Bulma szybko przetarła oczy palcami. – Po szkole
miałeś iść na imprezę halloween’ową.
– Poszedłem trenować z tatą, bo tak byliśmy umówieni.... – mruknął Trunks.
– Czemu tak krzyczałaś, mamo?
– Nieważne. – Bulma zapaliła papierosa. – Leć na imprezę, jeśli chcesz.
Chociaż... nie, poczekaj. Mam prośbę.
Trunks kiwnął głową i otworzył lodówkę, wyciągając z niej napój
chłodzący. Włosy miał spocone, na policzku świeże zadrapanie, koszulkę przy
ramieniu podartą.
– Coś poważnego? – Chłopiec z trzaskiem otworzył puszkę gazowanego napoju,
siadając na fotelu.
– Tak. Obiecaj mi coś.
Trunks uniósł lewą brew.
– Ale co?
– Obiecaj, że zostaniesz na Ziemi. – Bulma utkwiła w nim przenikliwe
spojrzenie.
– No… ale czemu? – Chłopak odwrócił wzrok.
Bulma strzepała popiół do kubka po herbacie. Nie podeszła nawet do kredensu
z popielniczką.
– Nie mów, że nie próbował cię namawiać – odpowiedziała, wzdychając.
Zaciągnęła się mocniej papierosem.
– Tata poinformował już, że... eem... leci w kosmos? – Trunks zaczął
strzelać palcami.
– Przestań – upomniała go Bulma. – Tak, Vegeta... on... – Nic więcej nie
powiedziała, również odwracając wzrok. Zgasiła odruchowo niedopalonego
papierosa. Nie chciała ponownie płakać. Jej humory w ciąży były nie do
zniesienia. Raz miała ochotę zniszczyć wszystkie naczynia w kuchni, po chwili
jednak pragnęła zgody z mężem. Po tym następowała melancholia i rozmyślanie o
przyszłości.
– Mamo, ale to nie jest taki głupi pomysł, wiesz? – Trunks przerwał
milczenie.
– Co masz na myśli?
– Nasz trening w kosmosie. – Chłopak dopił gazowany napój, odstawiając
pustą puszkę na stolik. – Tata wspominał mi o tym, a ja nigdy jeszcze nie
leciałem sta…
– Skończ – przerwała mu dość ostro. – Już raz przez to przechodziłam! Czy
ty masz pojęcie, co to znaczy czekać? Trwać w niepewności… I to tylko dla
jakiejś chorej zachcianki!
– Bez przesady – odpowiedział chłodno Trunks. – Ja naprawdę bardzo bym
chciał.
– Jesteś taki sam jak ojciec!
– Jestem jego synem, więc pewnie dlatego – odparł trochę bezczelnie
chłopak.
– Są ważniejsze rzeczy niż trening.
– Gdyby nie trening, nie bylibyśmy tak silni. A moc pozwala nam pokonać
wrogów. Dzięki temu ta planeta istnieje… Bo jakby nie nasz trening, Buu by was wszystkich
pozabijał.
– Wiem, ale możecie ćwiczyć w kapsule…
– Tutaj nie ma warunków – przerwał chłopak, wykrzywiając twarz w
niezadowolonym grymasie. Bulma doskonale pamiętała do kogo należały te słowa.
– On po prostu nie chce widzieć Bry.
– Kogo?
– Twojej siostry. – Bulma dotknęła bezwiednie brzucha, siadając na
kanapie naprzeciwko syna. – Tak ją nazwałam. Twój ojciec… On nie jest
autorytetem. Ucieka, jak zawsze. Brakuje mu odpowiedzialności, ale ty nie
powinieneś być taki…
– A niby jaki, co? – zapytał z irytacją Trunks, wciąż wbijając wzrok w
podłogę. – Mam już dość waszych kłótni. Musicie od siebie odpocząć.
– Bra potrzebuje ojca.
– Tak? – Prychnął. – Ja też go potrzebuję, dlatego właśnie z nim lecę.
– Przypomnij sobie jak wyglądało twoje dzieciństwo! – Bulma popatrzyła na
Trunksa, ale on nie odwzajemnił spojrzenia. – Brakowało ci Vegety, więc
dlaczego pozwolisz na to, żeby twoja siostra przeżywała coś takiego?
– Będzie odporniejsza psychicznie.
– Trunks! Przestań natychmiast!
Chłopak wzruszył ramionami.
– O co ci znowu chodzi? To ty nie potrafisz się dostosować. Ja jakoś
przeżyłem. Myślisz, że było fajnie? Nie było. Ale to przeszłość. A moja siostra
przynajmniej pozna prawdziwe życie.
Bulma wstała z kanapy, kucając tuż przy Trunksie. Położyła ręce na oparciach
fotela.
– Co takiego powiedział ci Vegeta, że wyraziłeś zgodę na wylot?
Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Trunksa, aby mieć pewność, że były to
bardzo nieprzyjemne słowa. Słowa, których nie powtórzyłby nigdy.
– Lecimy za dwa tygodnie, bo tyle potrwają przygotowania. – Chłopiec odwrócił
wzrok. – Paliwo załatwi nam dziadek. Trzeba wymyślić jakieś usprawiedliwienie
na moją nieobecność w szkole.
– Rób, co chcesz. – Bulma opadła na kanapę. – Przecież jesteś odpowiedzialny. – Wyciągnęła z paczki
kolejnego papierosa, odpalając go drżącą ręką. Szary dym wypełnił
pomieszczenie.
– Mamo, daj już spokój. – Trunks wstał. Podszedł do drzwi. – Po co to
całe przedstawienie? I tak polecimy. Bez sensu się obrażać.
– Jasne. Lećcie. Zostawcie nas same… Miłość w ogóle nie istnieje. – Bulma
zamknęła oczy. Sytuacja ją przerosła. Co miała powiedzieć synowi,
dziewięciolatkowi zaledwie? Jak wytłumaczyć, że zachowanie ojca nie było
odpowiednie? Jak go zatrzymać? Jak mogła wpłynąć na Vegetę?
– Nie dramatyzuj, mamo, to tylko pół roku. Albo rok. – Trunks położył
rękę na klamce, odwracając się tyłem.
– Rok? Super, po prostu super – mruknęła Bulma, nie otwierając oczu.
Czuła wzbierające do oczu łzy. Nie miała już siły do kłótni z synem, nie
dzisiaj. Pozostały dwa tygodnie, żeby jakoś ich przekonać, odwieść od
postanowienia. Jutro na pewno coś wymyśli.
– Wrócimy.
***
Vegeta potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba jeszcze
nigdy nie czuł tak silnej tęsknoty. Bulma była tuż obok, a nie mógł jej nawet
dotknąć. Przemówić. Zostać zauważonym.
Daleka bliskość. Co za absurd.
I ten Trunks, który wyszedł z pustką w oczach. A więc naprawdę miał
zniszczone dzieciństwo. Vegeta nie był kimś, kto chciał dobra swojego dziecka
tylko dlatego, że w przeszłości sam doświadczył zła. On nigdy nad tym nie
rozmyślał. Teraz jednak dotarła do niego prawda. Nie zaznał miłości, więc jej
nie posiadał. Musiał wszystkiego uczyć się od Bulmy. W tej dziedzinie nie był
zbyt pojętnym uczniem. Wiedział jednak, czego nie mówić. Podszywający się pod
niego demon również to wiedział, więc mówił.
~ Wszystko spieprzył, a ja będę musiał naprawiać.
Słowa jeszcze pływały w martwym powietrzu.
„Myślisz, że było fajnie? Nie było.”
Trunks zazwyczaj tylko zgrywał twardziela. Kochał go tak bardzo, że
Vegeta poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca. Rozmowa demona z jego
synem w całości ukazała to, czego do tej pory próbował nie dostrzegać.
***
Trunks położył się na łóżku. Utkwił wzrok w suficie. Powinien zadzwonić i
powiadomić kolegów, że nie przyjdzie na imprezę halloween’ową. Nie miał ochoty
na zabawę. Wspomnienia spotkania z ojcem w kapsule znowu zaczęły napływać do
umysłu.
– No ale... co z mamą…?
– Interesuje cię to?
– A ciebie nie, tato?
– Nie.
„Przestań” – skarcił się w duchu. Nie powinien przypominać sobie tej
rozmowy. Tych bolesnych fragmentów. Zawsze uważał pozostawanie ojca na Ziemi za
coś dobrego, prawidłowego. Matka powtarzała mu, jak bardzo ważne było, że z
nimi został. I że dawniej nie miał odwagi trwać przy nich tak długo. Tymczasem ojciec
ponownie postanowił odlecieć. I to w dodatku razem z nim.
– Jeśli się wahasz, nie jesteś godny miana mojego syna.
– Ale ja… ja przecież nie… Dobrze. Polecę.
Głupie. I lekkomyślne.
– Twój ojciec… On nie jest autorytetem. Ucieka, jak zawsze. Brakuje mu
odpowiedzialności, ale ty nie powinieneś być taki…
– A niby jaki, co?
Właśnie. Jaki powinien być?
– Nigdy ci tego nie mówiłem, ale jesteś zbyt słaby. Za wolno
pracujesz. Wszystkie moje pochwały były tylko próbą wzbudzenia w tobie ducha
wojownika. To nie było dobre rozumowanie. Ty po prostu się nie nadajesz.
Chyba nigdy nie słyszał tak wielu zdań podczas treningu. Takich
zdań. I jakie znowu pochwały? Kiedy ojciec go chwalił? Chyba nie miał na myśli
momentów, gdy mówił „nieźle”, „całkiem nieźle” czy „dość dobrze”?
– Szlag. – Trunks uderzył pięścią w ścianę, robiąc w niej dziurę. Ze
złości poprawił kolejny raz, a później znowu i znowu, aż tuż nad łóżkiem
zobaczył sześć dużych wgnieceń. Z irytacją wstał, marząc o spotkaniu z Gotenem,
poleceniu gdzieś daleko, byle tylko opuścić dom...
Podszedł do okna, przez chwilę walcząc ze sobą, bo tak bardzo chciał iść,
a jednocześnie nie zamierzał okazywać swoich słabości. Jeśli powiedziałby
Gotenowi, że odlatuje, mógł przypadkowo wygadać całą rozmowę z ojcem. I
usłyszeć pytanie „dlaczego chcecie lecieć?”. A na to nie potrafił odpowiedzieć.
Zacisnął zęby.
– Może w kosmosie wreszcie opanujesz w miarę znośny poziom. A jeśli
nie, to przestanę cię szkolić. Zrozumiałeś?
– Tak.
Sam nie wiedział, czy zrozumiał. Naprawdę był taki słaby? Naprawdę był
nikim? Czy wylot w kosmos pomoże?
Trunks nie miał pewności, czy potrafił opanować technikę tak, jak tego
chciał ojciec. I czy warto w ogóle próbować być lepszym, skoro dotychczasowe
wysiłki niczego nie przyniosły. A może jednak powinien zostać na Ziemi, na
przekór ojcu?
Wiedział jednak, że jakiegokolwiek wyboru dokona, nie będzie on
dobry.
***
Haru był znudzony. Nie miał pomysłów, jak bardziej skłócić tę rodzinę,
więc trenował w kapsule. Zawsze marzył o nieskończonej sile. Teraz miał okazję
być jej posiadaczem. Nie budziło wątpliwości, że ciało, które tymczasowo
zajmował, należało do najsilniejszej istoty, jaką znał.
Zegar wskazywał dwudziestą drugą pięćdziesiąt.
Nadszedł czas na pożegnalny akcent. Haru dobrze wiedział, że kilka
niemiłych słów potrafiło wszystko zniszczyć. Miał na to ponad godzinę.
Zaplanował naprawdę ciekawe przedstawienie.
Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że zegar był zepsuty i za dziesięć
minut wybije północ.
Wkroczył do domu. Światła były już pogaszone. Postanowił „zwabić” domowników
w nietypowy sposób.
Otworzył pierwszą szafkę i wyjął z niej półkę, na której stały naczynia.
Bez wahania rzucił nią o podłogę, wywołując głośny huk. Trzaski tłuczonych
szklanek przywiodły jego rodzinę.
Pierwszy wpadł Trunks.
– Tata…! – krzyknął przejęty. – Co ty tu robisz?
– Te półki same zleciały. – Wzruszył ramionami Haru. Wiedział, że Vegeta
też tak robił.
– Co wy wyprawiacie o tej godzinie? – Nadeszła i Bulma.
– Po co tu przyszliście? – zapytał złowrogo Haru, doskonale udając, że to
zamieszanie nie miało ich tutaj przyciągnąć.
Syn i matka wymienili zdezorientowane spojrzenia.
– To przecież mój dom, o co ci chodzi? – Pierwsza odzyskała głos Bulma,
rozbudzona już pomimo snu, jaki przed chwilą zażywała. – Masz zamiar znowu
prowokować kłótnię?
– Nie – warknął Vegeta. – Mam zamiar przestać udawać.
– To przestań. – Kobieta rozłożyła ręce, zaciskając usta. – Proszę
bardzo.
– Nie chcę tego dzieciaka – wskazał na jej brzuch. – Tak jak nie chciałem
tego – kiwnął głową w kierunku syna.
– Trunks, zostaw nas samych – rozkazała twardo Bulma.
– Nie. – Chłopak był równie stanowczy. Zbladł tylko nieco, ale nie
spuścił wzroku.
– Próbujesz go chronić przed prawdą? – zakpił Haru.
Kobieta pozostała opanowana.
– Wiesz co ci powiem? Nie zabierzesz go ze sobą. Leć w ten cholerny
kosmos, ale Trunks zostaje ze mną.
Wymienili spojrzenia. W oczach Haru błyszczały ironiczne ogniki, zaś
Bulma była jednocześnie przejęta i wściekła.
– Niech będzie. Nie wiem, czego oczekiwałem. I tak byłby zwykłą kulą u
nogi. Jesteście tylko słabymi ludźmi. A ja nienawidzę słabości.
– A ty kim niby jesteś, co?! – wrzasnęła Bulma. – Po prostu się wynoś,
skoro tak bardzo nas nienawidzisz!
***
Północ.
Żadnego bólu. Żadnej krwi. Zamiana dokonana w jednej chwili. Vegetę
ogarnęło nagłe ciepło. Wreszcie coś czuł. I widział wyraźnie. Był we własnym
ciele. W końcu! Haru zmieniony w ducha został odesłany do Piekła. Koszmar,
który powinien ulec zakończeniu, właśnie się zaczął.
Vegeta nie był zdolny nic powiedzieć. Nie wiedział, co robić. Wciąż
oszołomiony całą sytuacją. Wyrwany z mgły.
– Co tak stoisz?! – krzyczała dalej Bulma. – Nie chcę cię więcej widzieć!
Saiyanin patrzył na nią bez słowa. Czuł ciężar przygniatający serce. Czy powinien
powiedzieć o duchu, który przejął kontrolę nad jego ciałem? Jak to zrobić? Czy
mu uwierzą? Czy może uznają, że to wymówka, bo postanowił jednak zostać? Jak mógł
uratować to, co umierało? Czy szczęście można reanimować? Na pewno można. Lecz
on nie potrafił. Byłby zmuszony przeprosić.
– Nie musiałeś ze mną trenować – odezwał się nagle Trunks. Blady, ale nie
załamany. Patrzący na Vegetę z podniesioną głową, z chłodem w oczach maskującym
prawdziwe emocje. – Nie potrzebowałem... żebyś udawał...
On zaakceptował brak miłości. Zaakceptował śmierć tego, do czego dążył.
Dlaczego Vegeta nie potrafił walczyć o życie?! Dlaczego pozwalał umierać
uczuciom?
Chyba nie był aż tak okrutny, prawda? Czyżby zachowywał się tak, jak ten
demon?
Spojrzał w oczy swojego syna.
– Podejdź do mnie.
– Vegeta, jeśli coś mu zrobisz, to przysięgam, że cię zabiję –
powiedziała zimno Bulma.
– Po co? – Trunks odruchowo zrobił krok do tyłu.
Vegeta pomyślał, że niedługo umrze. Tak było łatwiej.
Podszedł powoli, kładąc swoją rękę na głowie Trunksa. Poczochrał mu
włosy. Nigdy tego nie robił. To całkiem przyjemne uczucie.
– Musisz o czymś wiedzieć – powiedział cicho.
Przyklęknął na jedno kolano i objął go w męskim uścisku. Poprzednim razem
nie uczynił tego właściwie. Trunks zamarł, stojąc sztywno. Cały spięty i
przygotowany na najgorsze.
– Co robisz?
Vegeta puścił go i trochę się odsunął. Ich oczy były teraz na tym samym
poziomie.
– Nie wierz słowom. One nic nie zmieniają.
Trunks tylko na niego patrzył.
– Myślisz, że nic dla mnie nie znaczysz?
– Ja... – Chłopak spuścił wzrok. – Ja nie…
Vegeta kontynuował:
– Pamiętasz walkę z Majin Buu? Opowiadałem ci, jak Babidi zawładnął moim
umysłem.
– Pamiętam… – mruknął słabo Trunks.
– To samo spotkało mnie dzisiaj, ale nie potrafiłem tego opanować –
wyznał Vegeta, a wtedy chłopak podniósł wzrok i zrozumiał, że wszystkie słowa
były nieprawdą.
– Ale… tato…
Uczucia istniały. Możliwym było ocalenie szczęścia.
Trunks oparł swoją głowę na ramieniu Vegety, a ten poklepał go lekko po
plecach. Chociaż w ten sposób mógł mu przekazać pozytywne emocje. Dać coś
więcej.
– Wszystko, co słyszałeś... to były kłamstwa. Ten demon mówił to, czego
ja bym nigdy nie powiedział.
Po chwili Trunks podniósł głowę. Vegeta wstał.
– Jak zwykle nie potrafisz powiedzieć „przepraszam” – skomentowała Bulma,
kręcąc głową.
Vegeta odwrócił się do niej.
– Nie widzę takiej potrzeby. To tylko słowo. – Popatrzył na nią jednak
inaczej, jakby z poczuciem winy za to, czego był świadkiem. – Wszystko u was...
w porządku? – zapytał cicho, przerzucając spojrzenie na jej brzuch.
– Tak.
– Widziałem, jak ten pieprzony demon… – Zacisnął pięści. – Gdybym mógł go
dopaść…
– Już dobrze. – Bulma posłała mu lekki uśmiech. – Powiedz mi lepiej, czemu
ten demon był tak okrutny?
– Bo to demon. – Vegeta wzruszył ramionami. – Jak go spotkam, to zamorduję.
– To mi nic nie wyjaśnia. – Bulma stała już obok niego. – Kiedy on cię…
opętał?
– Dziś przed południem – odrzekł Vegeta. Zdziwiło go, że mu wierzyła.
Podobnie jak Trunks. Zdał sobie sprawę, że oni po prostu potrzebowali mu wybaczyć.
Chcieli, żeby nadal tutaj był, żeby nie odchodził.
– Trunks… czy mógłbyś zostawić nas samych?
– A po co?
– Chciałabym pocałować twojego tatę. – Bulma posłała Vegecie uśmiech,
jakby mówiąc „muszę sprawdzić, czy to na pewno ty”.
– Spoko, jestem uodporniony – odparł Trunks.
– Ale jego będzie to krępować... No i może być zawstydzony.
– Zamilcz – mruknął Saiyanin. Wiedziała, jak nie znosił, gdy gadała przy
ich synu o uczuciach.
– Zamknę oczy.
– Trunks – powiedzieli jednocześnie Vegeta i Bulma.
– No dobra, dobra. Idę już, idę.
– Vegeta, czy zdajesz sobie sprawę, że przez te nerwy nasze dziecko może
mieć zaburzenia?
– Nie.
– W takim razie powinieneś o tym wiedzieć i mi to wynagrodzić.
– Mieliśmy się całować, a nie gadać.
– Dobrze, ale później…
Bulma nie dokończyła. Vegeta delikatnie uniósł jej brodę i pocałował. Z
pewnym wahaniem dotknął brzucha żony palcami, przykładając do niego całą rękę.
– Z Brą na pewno dobrze? – wyszeptał.
– Tak. – Bulma położyła swoją dłoń na ręce Vegety i rozpoczęła kolejny
pocałunek.
Wyjaśnienia pisane w 2009:
Musiał być happy end, bo nie chciałam takiej sytuacji jak z
Wesołym Miasteczkiem, kiedy nie dokończyłam danego wątku.
Korekta została dokonana. Dziękuję Iromir za wskazanie tych
trzech nieszczęsnych błędów :). A przy okazji sama znalazłam jeszcze kilka ;D
EDIT z 2018:
Wszystkie odstępy zniknęły, mimo że spędziłam nad tym sporo czasu. Nie wiem, dlaczego.
Wszystkie odstępy zniknęły, mimo że spędziłam nad tym sporo czasu. Nie wiem, dlaczego.
Piszcie, jeśli znajdziecie błędy. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz